Nawet nie wiem kiedy, a minęły dwa tygodnie od ostatniego wpisu...do tej pory starałam się aby systematycznie raz w tygodniu coś napisać, podzielić się z Wami tym co "mi w duszy gra".
I choć zawsze ciężko wygospodarować tych "kilka chwil" na zebranie wszystkich myśli, zrobienie fotek i ubranie wszystkiego w całość...to zawsze jakoś się udawało. Tym razem, mam jednak wrażenie, że przegrałam, przegrałam ze swoją systematycznością, obowiązkowością, przegrałam z czasem !!!
Już nie nadążam, nie jestem w stanie ogarnąć wszystkiego tak jak bym chciała, po prostu, najzwyczajniej w świecie nie starcza mi czasu...i sił. Wcześniej mogłam "zarwać nockę", snu nie potrzebowałam wiele, a teraz, najzwyczajniej w świecie mój organizm zbuntował się. Nie wiem czy to przekroczenie "magicznej 40", czy po prostu zbyt wiele zadań które sobie wzięłam na głowę, ale to już nie jest to. Potrzebuję więcej snu, dolegliwości zdrowotne dają znać, że organizm "nie wyrabia".
I choć moja głowa, moja energia jest nadal pełna pomysłów, chęci do działania, do życia na "120 %" , to organizm już nie...
No cóż, nie pozostaje mi nic innego jak nauczyć się z tym żyć i dostosować życie do możliwości, nie odwrotnie...
Trzeba zwolnić...stąd moje opóźnienie...mam nadzieję, że przejściowe, że jednak uda się systematyczność utrzymać:)))
Tymczasem, zastanawiałam się ostatnio jak umilam sobie tę "gonitwę życia", jak próbuję wybrnąć z nadmiaru obowiązków i spraw do załatwienia....i czy dam radę z czegoś zrezygnować. I doszłam do wniosku, że nie, zrezygnować nie dam rady i nie chcę, bo wszystko co się dzieje w moim życiu wynika nie tylko z obowiązku, ale również z wyboru....
Bo lubię swoją pracę, bo lubię się uczyć, poznawać nowe, poznawać nowych ludzi, spotykać się z nimi, bo kocham rodzinę i z obowiązków z tym związanych nie ucieknę, bo lubię gotować, kocham ogród i dom, uwielbiam czytać i pisać, robić zdjęcia, tak więc rezygnacja z bloga na ten moment nie wchodzi w rachubę, bo jest wiele rzeczy które robić chcę i lubię...i choć pogodzenie tego wszystkiego nie jest łatwe, a samo życie to "nie jest bajka", a do tego doba ma tylko 24 godziny, to mimo wszystko dam radę, po kolei, w swoim czasie...
Aby umilić sobie obowiązki, aby wykonywać je w miłej atmosferze, zawsze i wszędzie staram się szukać rozwiązań, sposobów na to, aby było po prostu miło...
Jednym z nich są świece, ich blask i zapach...
( o kwiatach nie wspominając)
Są w moim domu wszędzie...
przy porannej kawie...
przy biurku gdy pracuję...
na stole, gdy mają przyjść goście...
Wieczorem, tworzą nastrój, tak po prostu...
W każdym możliwym miejscu, gdzie tylko można je postawić i gdzie zapach uwalniający się pod ich wpływem cudownie wypełnia przestrzeń...
nawet w łazience,
i oczywiście na dworze w moim ogrodzie...
w postaci świec,
rozwieszonych świecidełek,
i blasku ognia...
Oprócz blasku świec, czy ognia po prostu, niezwykle ważny jest dla mnie zapach, dlatego zaopatrując się w świece zwracam uwagę, aby miały zawsze ładny zapach, a w kominkach zapachowych dbam aby nie brakowało moich ulubionych olejków, czyli lawendowego, w który zaopatruję się od kilku już lat na stronie Dr Bety
Uzbierała mi się już ich pokaźna kolekcja, niemniej prym wiedzie zapach lawendy...
oraz olejku o zapachu bawełny, dla mnie zapachu świeżego prania, w który zaopatruję się na stronie Bridgewatercandle, gdzie również można kupić fantastyczne świece zapachowe i nie tylko...
Miejscem gdzie najczęściej kupuję świece, wręcz w ilości hurtowej, jest oczywiście IKEA,
Myślę, a wręcz jestem pewna że takie umilanie pracy i czasu jest wręcz terapeutyczne dla naszego samopoczucia. Już dawno stwierdzono, że ogień, jego ciepło i blask ma bardzo dobry wpływ na nasze samopoczucie, na nasz nastrój. Podobno codzienne wpatrywanie się (systematycznie przez 10 minut dziennie) w blask ognia, palącej się świecy potrafi wyciszyć, ukoić, być metodą relaksacji, walki ze stresem. Przeczytałam o tym na blogu Agnieszki Maciąg TUTAJ. Jest to tekst o medytacji, dlaczego warto ją uprawiać i jak zacząć. Jest tam mowa właśnie o wpatrywaniu się w płomień świec, o jego zbawiennym wpływie na nasze skołatane nerwy...
Przyznam szczerze, że próbowałam i choć nie jest to łatwe to faktycznie przynosi efekty...
Tak wygląda moje miejsce "osobistego wyciszenia"
do tego relaksacyjna muzyka w tle...i naprawdę można "odpocząć" choć przez chwilę...
Tę samą moc ma dla mnie śpiew ptaków, cisza i szum drzew, tak więc zwykły spacer do lasu czy chociażby krótka chwila w ogrodzie...czy takie oto widoki
potrafią również zdziałać cuda i pozwolić aby ten czas, którego jest ciągle mało był przynajmniej przyjemny, nawet jeśli tylko od czasu do czasu...:)))
A Wy Moi Drodzy, czy macie swoje sposoby na chwilę relaksu, na odpoczynek, na złagodzenie "tempa życia?
Jeśli tak, to z chęcią o nich poczytam...
Dziękuję za uwagę, wszystkie zostawione komentarze, za to że jesteście i zapraszam wkrótce, mam nadzieję, że już nie z takim opóźnieniem:)))
Do miłego następnego....
A tymczasem wybieram się do Was, na Wasze blogi nadrabiać zaległości...:)))