niedziela, 26 października 2014

Na jesienne smuteczki...




Dokładnie tydzień temu, w niedzielę,będąc  na spacerze nie mogłam się nadziwić, że pogoda tak nas rozpieszcza, temperaturami, kolorami, słoneczkiem...dziś również w niedzielę, nie mogę się nadziwić że tak szybko mogły nastąpić zmiany i cały tydzień był  zimny, ponury..., musiałam zrobić szybkie sprzątanie ogrodu, meble ogrodowe zostały spakowane i ulokowane w miejscu zimowego spoczynku, pięknie kwitnące pelargonie przeniesione do garażu, większość kwiatów po prostu zmarzła po pierwszych tegorocznych nocnych przymrozkach, a te które wyjątkowo cieszą moje oczy, bo znajdują się przed wejściem do domu, codziennie wieczorem pieczołowicie otulam otuliną, aby jak najdłużej zachwycały swoją osobistą urodą i mocą przepięknych kolorów...



Ogród powoli zamienia się w pustą przestrzeń, kąciki letniego relaksu pustoszeją, altana nie ma już firan powiewających na wietrze, wszystkie poduchy, pledy i latarenki zostały spakowane i na strych wyniesione...
Już nie wyskakuję z rana w cienkim płaszczyku, czy kurteczce, tylko zakładam ciepłe odzienie, a i rękawiczki myślę, że czasami by się przydały...no cóż tak miało być, prawa natury to prawa natury i nam nic do tego, jedyne co możemy zrobić to się po prostu do tego dostosować:)))
A ja, jak zwykle staram się znaleźć w tym wszystkim coś, co sprawi, że i ten okres przejściowy,  ( jak to mówią najgorszy w roku), minie szybko i przyjemnie...
W moim domu, codziennie blask rozpalonych świec i zapach lawendy w kominku zapachowym, mnóstwo poduch, koców i...kwiatów oczywiście, to sposób na walkę z taką aurą, od dziś z coraz krótszymi dniami, niskimi temperaturami często złym nastrojem....
Już i nas dopadły pierwsze jesienne przeziębienia, co zmobilizowało mnie dodatkowo do sporządzenia, gotowania i przestawienia kulinarnych przyzwyczajeń z letnich i wczesno jesiennych na te typowo jesienne.
Tak więc odnowiłam zapasy w szafkach kuchennych i pojawił się tam w dużej ilości czosnek, cynamon, goździki, kardamon, korzeń imbiru, pieprz cayenne, cytryna, miód, sok malinowy, a więc wszystko co rozgrzewa, wzmacnia i nadaje potrawom pikanterii...
Na pierwszy rzut została zrobiona mikstura, specyfik wzmacniający organizm i remedium na wiele chorób, podobno lekarstwo na wszystko...



Przepis ten zaczerpnęłam z jednej ze swoich ulubionych książek o której pisałam już wcześniej tutaj  klik, a mianowicie z książki Agnieszki Maciąg "Smak Miłości"
Staram się, abyśmy całą rodzinką codziennie po kilka łyżek tej mikstury spożyli. 
A przepis na nią jest stosunkowo prosty,( 1 l oleju lnianego - najlepiej budwigowego, 1 litr miodu płynnego, sok wyciśnięty z 10 cytryn, 10 główek czosnku wyciśniętego przez praskę).




Ja robię tę miksturę z połowy składników ze względu na dość krótki termin przechowywania oleju budwingowego.  Wszystkie te składniki należy połączyć ze sobą w mikserze lub wymieszać blenderem i przelać  do butelki czy słoika, a następnie  przechowywać w lodówce.


Smak jest  wysublimowany i nadający się nie tylko do spożycia bezpośredniego, ale również jako marynata i doskonały dodatek do potraw, ja np. polewam nią ziemniaki do obiadu...




Gdy potrzebuję  szybko się  rozgrzać, ja czy ktoś z mojej rodziny, to przygotowuję herbatę z pomarańczą, cynamonem i imbirem ( naprawdę ma rozgrzewającą moc i wspaniale smakuje, pachnie i wygląda).




a do tego pita w mojej ulubionej porcelanie z rodzimej LUBIANY z kaszubskim wzorem przy świeczce z tej samej serii...naprawdę potrafi "postawić na nogi"



nawet zziębnięte ręce potrafi rozgrzać w mig...



Na rozgrzewkę również dobrze działa zupa dyniowa z imbirem czosnkiem i grzankami...







a nade wszystko, zawsze i wszędzie dobra książka, melisa na wyciszenie skołatanych nerwów to też sposób na jesienne smutki...




i jeszcze herbatka, taka która przywołuje wspomnienia...moja to herbatka o nazwie Leśna Polana, którą dostałam od Dorotki i jej rodzinki (dziękuję Wam Kochani....) i która nie tylko ma przepiękny zapach i niepowtarzalny smak, ale jeszcze przywołuje wspomnienie miłego  spotkania...






takie widoki jak niżej, zawsze, przynajmniej u mnie powodują, że smutki, nawet największe są trochę mniejsze...tak powinny wyglądać poranki...niedzielne przynajmniej:)))





nie wiem, czy uwierzycie, ale kilka miesięcy temu, zanim trafiła do nas ta przeurocza kotka, to ja zarzekałam się...kot w moim domu? nigdy ....dziś jest nie tylko w moim domu, ale nawet w pościeli i skradła ona serca wszystkich domowników , bez wyjątku, co widać zresztą...
Tak więc po raz kolejny sprawdza się powiedzenie: nigdy nie mów nigdy...!!!

Ach...na jesienne smuteczki i nie tylko, dobry jest dziecięcy uśmiech, beztroska na twarzy, niczym nie zachwiana jeszcze szczerość i wiara w ludzi...odpowiedni ubiór  i jesienne smuteczki, choć na chwilę zanikają... 





Nawet słoneczko wyszło dziś, choć niezapowiedziane, to też powód do radości...
Zawsze, jak patrzę na dzieci, takie malutkie, w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, to mam wrażenie, że ich świat jest inny, radosny, pełen uśmiechu, spontanicznej zabawy...z czasem to wszystko niestety zaczyna zanikać, późniejsze coraz większe obowiązki, "wyścig" nie wiem za czym i po co, wieczne, nakazy, zakazy, porównywanie i ocenianie, powodują że to wszystko zanika i cudownie jest jak w domu jest jeszcze taka szczera niczym nie skrzywiona twarzyczka, która pozwala przypomnieć sobie, że może być inaczej...że może być radośnie:)))

Na koniec tego znowu długiego posta ( uwierzcie, że staram się aby takie nie były, ale chyba nie potrafię...), mała dygresja...na początku, zanim zaczęłam pisać tego bloga, obiecałam sobie, że będzie to miejsce, gdzie będę pisać tylko o tym co dobre, co piękne, o tym co nas raduje, daje pozytywne emocje...i tak też jest ( taką mam nadzieję), niemniej jednak ja, tak jak wszyscy, mam lepsze i gorsze chwile, często w moim życiu powstają pytania, na które być może nigdy nie otrzymam odpowiedzi...
W życiu realnym (inaczej niż w tym blogowym, gdzie wydaje się że wszytko jest piękne, że wszyscy jesteśmy dla siebie mili i wspieramy się wzajemnie i to dla mnie jest często taką osobista terapią...), jest często odwrotnie...
Ludzie są sobie wrogami...liczy się tylko ta "wstrętna" kasa, prestiż, to, że jeden potrafi być cwańszy od drugiego, jeden drugiemu jest wrogiem, czemu? pytam...każdy myśli że inny ma lepiej, tylko "my" mamy ciężko, gonimy, pędzimy, jesteśmy zmęczeni, jak pogodzić pracę, dom, dzieci, rodziców...wszystkie ich problemy, moje własne problemy, jak je rozwiązać, jak w tym wszystkim się odnaleźć i nie zwariować..., nie tak dawno odeszłam z pracy etatowej, właśnie z tych powodów, dziś prowadząc własną działalność, robiąc to co lubię, myślałam, miałam nadzieję, że będzie inaczej, że moje inne spojrzenie na życie, że ta moja "cholerna" (przepraszam za słowo...) idealistyczna postawa życiowa się sprawdzi...znowu się zawiodłam...właśnie, zawiodłam...ale się nie poddaję, idę do przodu, walczę ze swoimi smutkami, spostrzeżeniami, robię dalej to co lubię, przechodzę swoją własną terapię, tu na tym blogu, bo...piszę, a ponoć pisanie to jest właśnie forma terapii, oczyszczenia, ja próbuję robić to w sposób pozytywny i wszystkim, którzy mi w tym w jakikolwiek sposób towarzyszą serdecznie dziękuję:)))
A ludziom dalej wierzę...mimo, że zawiedli mnie po raz kolejny...:((( i wierzyć będę zawsze, bo wiem, że jest całe mnóstwo takich którym wierzyć można.

A Wy jak Moi Drodzy radzicie sobie z jesiennymi smutkami, ze smutkami dnia codziennego...?
Jestem bardzo ciekawa Waszych sposobów...

niedziela, 19 października 2014

Wokół jesiennego stołu...

Jesień trwa...jak na razie można powiedzieć, że nas rozpieszcza, piękną pogodą, dużą ilością słońca, bardzo przyzwoitymi temperaturami i chyba przede wszystkim niesamowitymi kolorami i widokami...



Pisałam już o tym za co lubię jesień, jest tego trochę..., do swojej listy dopisuję to iż tym razem, odwrotnie niż latem mogę przenieść stół, biesiadowanie właśnie z ogrodu do domu...
Cudownie jest, gdy przy blasku świec, czasami rozpalonego kominka, przy pięknie ubranym stole, w akompaniamencie ulubionej muzyki, delektując się różnymi potrawami, można spotkać się w miłym towarzystwie, porozmawiać, powspominać, pośmiać się tak po prostu...
Tak było właśnie w ten weekend...z przyjemnością przygotowałam stół...gdzie kolorem przewodnim był pomarańczowy, dla mnie przodujący kolor tej jesieni...



uzupełniony dodatkami w postaci świec, kwiatów (roślin) 



zapachowych patyczków nieodzownie przypominających klimat domu, ciepła i właśnie jesieni ( ten zapach to zapach cynamonu z jabłkiem, lasu, świeżości...),



jak też widoczna w wazonikach jarzębina, roślina pochodząca z mojego ogrodu, która w tym roku nie miała zbyt dużo owoców, za to przepiękny kolor zieleni  i okazały wzrost...




ponadto oryginalna, przepiękna roślina o równie oryginalnej nazwie: NERTERA GRANADENSIS ASTRID o której można poczytać tutaj.



Dobrze jest zastosować ten sam motyw co na stole  w jeszcze jednym miejscu, u mnie był to parapet...gdzie pojawiła się ta sama roślina (jarzębina ) co na stole i ten sam motyw kolorystyczny w postaci np. świeczek...




Oprócz motywu jesiennego, wprowadziłam również  akcent nawiązujący do samego spotkania...a mianowicie spotkania w towarzystwie osób z którymi spędziłam cudowne wakacje w Toskanii...
Tym akcentem były serwetki, ( z napisem: Buon Appetito, które już wcześniej prezentowałam, zresztą jak i inne widoczne tu  elementy ozdobne...).





Wieczór umiliła nam muzyka, pochodząca z  płyty  Andrea Bocelli wraz  z filmem w  wersji koncertowej...,


a także menu składające się z potraw typowo jesiennych, jak chociażby pieczone warzywa, w tym dynia, zupa paprykowa, ale też potrawy z akcentem włoskim,  czyli sery, oliwa z oliwek, same oliwki, pomidory z serem mozzarella polane sosem balsamicznym, sałatka z makaronu penne z suszonymi pomidorami...,
oraz wspomnienia z wakacji w postaci zdjęć, jak np to poniżej (trochę lata w środku jesieni).


Nawet prześliczny prezent jakim zostałam obdarowana wkomponował się w kolorystykę jesieni...w kolorystykę mojego jesiennego stołu.


Tak więc rozglądając się uważnie wokół siebie, ucząc się życia tak po prostu, można z każdej pory roku, z każdej chwili w życiu, z każdej drobnej rzeczy cieszyć się i tworzyć wokół siebie rzeczywistość taką jaka pasuje nam, dając radość zarówno sobie jak i innym...
Mam nadzieję że goście moi mili również byli zadowoleni i że spotkanie upłynęło w prawdziwie jesiennej atmosferze z nutką włoskiego klimatu:)))
Dziękuję zarówno Im za przemiłe towarzystwo jak Wszystkim moim czytelnikom za wierne towarzyszenie w moich życiowo, wnętrzarsko, ogrodowo, kulinarno, zawodowych  rozważaniach i jak zwykle zapraszam już dziś na rozważania następne...
Miłego i słonecznego tygodnia Wam życzę, być może wokół jesiennego stołu:)))


niedziela, 12 października 2014

Kawa...






...jej zapach, aromat, smak towarzyszy mi  od bardzo dawna. Już jako dziecko miałam przyjemność (szczególnie ) w  weekendy  budzić się w towarzystwie odgłosu młynka do kawy, w którym moi rodzice mielili ziarna kawy, po czym  jej zapach rozchodził się po całym domu...później, gdy już byłam starsza, a konkretnie przygotowywałam się do matury, kawa zaczęła mi towarzyszyć w nauce. Ta pierwsza, była mielona, parzona, z mlekiem...
Potem przyszedł czas na kawę rozpuszczalną i tak przez wiele lat właśnie taka kawa nieustannie mi towarzyszyła w rożnych chwilach mojego życia.
Aż do pewnego momentu, pewnego dnia, pewnego wyjazdu...do Toskanii. Tu poznałam od nowa smak kawy parzonej, kawy o niezwykłym aromacie i zapachu. Tak więc kawa rozpuszczalna poszła w tzw. odstawkę, a jej miejsce zajęła kawa " z prawdziwego zdarzenia".
I tak sobie myślę..., choć koniec już lata i nieuchronnie zbliża się  koniec wycieczek po okolicy, wypadów weekendowych, rowerowych wycieczek i dłuuugich wieczorów na powietrzu..., to czy z kawą musi być tak samo?
Nie, no jasne, że nie !!! Kawa może towarzyszyć nam co dziennie, niezależnie od tego gdzie jesteśmy i co robimy. 
Wystarczy gorąca woda , kilka minut oczekiwania , cedzenie i voila! Aromatyczna, zadziwiająco ciekawa, dobrze zbalansowana smakowo.To tak najprościej...
Z dala od cywilizacji i i ekspresów ciśnieniowych może być po grecku, czy po turecku, jak kto woli. To kawa z imbryka...potrafi zaskoczyć. Słodka, oleista, tak jest określana .
Ale jest i włoski klasyk - kafeteria ( i to ten smak poznałam właśnie w Toskanii...). Baletti, bo to również często używana  nazwa. Myślę, że bliżej przedstawiać jej nie trzeba, to właśnie ten napar Włosi wlewają w siebie każdego poranka. Ja od pewnego czasu również...
Może być zwykła, czarna, która po posiłku ma wspomagać trawienie, ale można złagodzić jej smak i dodać mleka, jak kto woli...
Jak się okazuję temat kawy jest bardzo szeroki, bo to nie tylko o sposób jej przygotowania chodzi, o przyjemność picia, ale tak naprawdę warto mieć wiedzę o plantacjach, certyfikatach, paleniu ziaren i bukiecie aromatów, a także to czy kawa jest wolna od toksyn. Świat nauki ciągle jeszcze odkrywa nowe związki zawarte w ziarnach palonej i zaparzonej kawy i ich wpływ na organizm każdego miłośnika tego czarnego napoju, a ja tymczasem, zanim już wszystko tzw. "nauka" zgłębi...delektuję się jej smakiem, aromatem i samą przyjemnością jej picia...
Tak więc towarzyszy mi w podróżach, razem z książką, nieodzowną jej towarzyszką...




 na co dzień, zarówno podczas pracy...




a jeśli jeszcze mam w swoim otoczeniu takie kwiaty...to chyba sami wiecie jaka to przyjemność:)))


kwiaty, ciepły  pled, kawa...



codzienna, obowiązkowa już lektura... książki czy czasopisma w towarzystwie kawy i świeczki, znowu kwiatów,  ładnych przedmiotów jak te wazoniki...,
to również sama przyjemność...












Ostatnie dni są tak piękne, ciepłe, prawdziwa złota jesień do nas zawitała..., wieczory choć krótkie, to ciepłe. 
Można je spędzić trochę inaczej, jak chociażby przy ognisku...i kawie z szarlotką...










a gdy zmierzch już zapadnie, to i winko (dobrze schłodzone) świetnie się w tę atmosferę wpasuje...i sami powiedzcie, czy taka jesień nie mogłaby trwać i trwać...?







Kawa...sama czy z dodatkiem, pita w miłej towarzyskiej atmosferze , czy w samotności w ciszy domowego ogniska, zawsze jest po prostu smaczna, a jeśli można od czasu do czasu umilić sobie jej smak takimi łakociami...no cóż 






...już nie tak łatwo będzie popsuć nam dzień:)))
A więc pijmy kawę, delektujmy się jej aromatem, może to właśnie ona będzie naszą odskocznią, chwilą przyjemności i wytchnienia, bo czyż nie jest przyjemnie choć na chwilę, choć na minutkę oderwać się od codziennych obowiązków i znowu poczuć się jak na wakacjach...
Tym optymistycznym akcentem kończę na dziś...tym, którzy wytrwali ze mną do końca dziękuję i życzę miłego tygodnia być może z kawą w ręku:)))



P.S. Te urocze i niezwykle miłe podstaweczki, które widać na zdjęciach wyżej,  kupiłam u Ewy z bloga See Home ( Ona naprawdę tworzy niesamowite rzeczy) i jak widzicie,  w tym poście wykorzystałam już wiele jesiennych zdobyczy o których pisałam  poprzednio...