Dokładnie tydzień temu, w niedzielę,będąc na spacerze nie mogłam się nadziwić, że pogoda tak nas rozpieszcza, temperaturami, kolorami, słoneczkiem...dziś również w niedzielę, nie mogę się nadziwić że tak szybko mogły nastąpić zmiany i cały tydzień był zimny, ponury..., musiałam zrobić szybkie sprzątanie ogrodu, meble ogrodowe zostały spakowane i ulokowane w miejscu zimowego spoczynku, pięknie kwitnące pelargonie przeniesione do garażu, większość kwiatów po prostu zmarzła po pierwszych tegorocznych nocnych przymrozkach, a te które wyjątkowo cieszą moje oczy, bo znajdują się przed wejściem do domu, codziennie wieczorem pieczołowicie otulam otuliną, aby jak najdłużej zachwycały swoją osobistą urodą i mocą przepięknych kolorów...
Ogród powoli zamienia się w pustą przestrzeń, kąciki letniego relaksu pustoszeją, altana nie ma już firan powiewających na wietrze, wszystkie poduchy, pledy i latarenki zostały spakowane i na strych wyniesione...
Już nie wyskakuję z rana w cienkim płaszczyku, czy kurteczce, tylko zakładam ciepłe odzienie, a i rękawiczki myślę, że czasami by się przydały...no cóż tak miało być, prawa natury to prawa natury i nam nic do tego, jedyne co możemy zrobić to się po prostu do tego dostosować:)))
A ja, jak zwykle staram się znaleźć w tym wszystkim coś, co sprawi, że i ten okres przejściowy, ( jak to mówią najgorszy w roku), minie szybko i przyjemnie...
W moim domu, codziennie blask rozpalonych świec i zapach lawendy w kominku zapachowym, mnóstwo poduch, koców i...kwiatów oczywiście, to sposób na walkę z taką aurą, od dziś z coraz krótszymi dniami, niskimi temperaturami często złym nastrojem....
Już i nas dopadły pierwsze jesienne przeziębienia, co zmobilizowało mnie dodatkowo do sporządzenia, gotowania i przestawienia kulinarnych przyzwyczajeń z letnich i wczesno jesiennych na te typowo jesienne.
Tak więc odnowiłam zapasy w szafkach kuchennych i pojawił się tam w dużej ilości czosnek, cynamon, goździki, kardamon, korzeń imbiru, pieprz cayenne, cytryna, miód, sok malinowy, a więc wszystko co rozgrzewa, wzmacnia i nadaje potrawom pikanterii...
Na pierwszy rzut została zrobiona mikstura, specyfik wzmacniający organizm i remedium na wiele chorób, podobno lekarstwo na wszystko...
Przepis ten zaczerpnęłam z jednej ze swoich ulubionych książek o której pisałam już wcześniej tutaj klik, a mianowicie z książki Agnieszki Maciąg "Smak Miłości"
Staram się, abyśmy całą rodzinką codziennie po kilka łyżek tej mikstury spożyli.
A przepis na nią jest stosunkowo prosty,( 1 l oleju lnianego - najlepiej budwigowego, 1 litr miodu płynnego, sok wyciśnięty z 10 cytryn, 10 główek czosnku wyciśniętego przez praskę).
Ja robię tę miksturę z połowy składników ze względu na dość krótki termin przechowywania oleju budwingowego. Wszystkie te składniki należy połączyć ze sobą w mikserze lub wymieszać blenderem i przelać do butelki czy słoika, a następnie przechowywać w lodówce.
Smak jest wysublimowany i nadający się nie tylko do spożycia bezpośredniego, ale również jako marynata i doskonały dodatek do potraw, ja np. polewam nią ziemniaki do obiadu...
Gdy potrzebuję szybko się rozgrzać, ja czy ktoś z mojej rodziny, to przygotowuję herbatę z pomarańczą, cynamonem i imbirem ( naprawdę ma rozgrzewającą moc i wspaniale smakuje, pachnie i wygląda).
a do tego pita w mojej ulubionej porcelanie z rodzimej LUBIANY z kaszubskim wzorem przy świeczce z tej samej serii...naprawdę potrafi "postawić na nogi"
nawet zziębnięte ręce potrafi rozgrzać w mig...
Na rozgrzewkę również dobrze działa zupa dyniowa z imbirem czosnkiem i grzankami...
a nade wszystko, zawsze i wszędzie dobra książka, melisa na wyciszenie skołatanych nerwów to też sposób na jesienne smutki...
i jeszcze herbatka, taka która przywołuje wspomnienia...moja to herbatka o nazwie Leśna Polana, którą dostałam od Dorotki i jej rodzinki (dziękuję Wam Kochani....) i która nie tylko ma przepiękny zapach i niepowtarzalny smak, ale jeszcze przywołuje wspomnienie miłego spotkania...
takie widoki jak niżej, zawsze, przynajmniej u mnie powodują, że smutki, nawet największe są trochę mniejsze...tak powinny wyglądać poranki...niedzielne przynajmniej:)))
a do tego pita w mojej ulubionej porcelanie z rodzimej LUBIANY z kaszubskim wzorem przy świeczce z tej samej serii...naprawdę potrafi "postawić na nogi"
nawet zziębnięte ręce potrafi rozgrzać w mig...
Na rozgrzewkę również dobrze działa zupa dyniowa z imbirem czosnkiem i grzankami...
a nade wszystko, zawsze i wszędzie dobra książka, melisa na wyciszenie skołatanych nerwów to też sposób na jesienne smutki...
i jeszcze herbatka, taka która przywołuje wspomnienia...moja to herbatka o nazwie Leśna Polana, którą dostałam od Dorotki i jej rodzinki (dziękuję Wam Kochani....) i która nie tylko ma przepiękny zapach i niepowtarzalny smak, ale jeszcze przywołuje wspomnienie miłego spotkania...
takie widoki jak niżej, zawsze, przynajmniej u mnie powodują, że smutki, nawet największe są trochę mniejsze...tak powinny wyglądać poranki...niedzielne przynajmniej:)))
nie wiem, czy uwierzycie, ale kilka miesięcy temu, zanim trafiła do nas ta przeurocza kotka, to ja zarzekałam się...kot w moim domu? nigdy ....dziś jest nie tylko w moim domu, ale nawet w pościeli i skradła ona serca wszystkich domowników , bez wyjątku, co widać zresztą...
Tak więc po raz kolejny sprawdza się powiedzenie: nigdy nie mów nigdy...!!!
Ach...na jesienne smuteczki i nie tylko, dobry jest dziecięcy uśmiech, beztroska na twarzy, niczym nie zachwiana jeszcze szczerość i wiara w ludzi...odpowiedni ubiór i jesienne smuteczki, choć na chwilę zanikają...
Nawet słoneczko wyszło dziś, choć niezapowiedziane, to też powód do radości...
Zawsze, jak patrzę na dzieci, takie malutkie, w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, to mam wrażenie, że ich świat jest inny, radosny, pełen uśmiechu, spontanicznej zabawy...z czasem to wszystko niestety zaczyna zanikać, późniejsze coraz większe obowiązki, "wyścig" nie wiem za czym i po co, wieczne, nakazy, zakazy, porównywanie i ocenianie, powodują że to wszystko zanika i cudownie jest jak w domu jest jeszcze taka szczera niczym nie skrzywiona twarzyczka, która pozwala przypomnieć sobie, że może być inaczej...że może być radośnie:)))
Na koniec tego znowu długiego posta ( uwierzcie, że staram się aby takie nie były, ale chyba nie potrafię...), mała dygresja...na początku, zanim zaczęłam pisać tego bloga, obiecałam sobie, że będzie to miejsce, gdzie będę pisać tylko o tym co dobre, co piękne, o tym co nas raduje, daje pozytywne emocje...i tak też jest ( taką mam nadzieję), niemniej jednak ja, tak jak wszyscy, mam lepsze i gorsze chwile, często w moim życiu powstają pytania, na które być może nigdy nie otrzymam odpowiedzi...
W życiu realnym (inaczej niż w tym blogowym, gdzie wydaje się że wszytko jest piękne, że wszyscy jesteśmy dla siebie mili i wspieramy się wzajemnie i to dla mnie jest często taką osobista terapią...), jest często odwrotnie...
Ludzie są sobie wrogami...liczy się tylko ta "wstrętna" kasa, prestiż, to, że jeden potrafi być cwańszy od drugiego, jeden drugiemu jest wrogiem, czemu? pytam...każdy myśli że inny ma lepiej, tylko "my" mamy ciężko, gonimy, pędzimy, jesteśmy zmęczeni, jak pogodzić pracę, dom, dzieci, rodziców...wszystkie ich problemy, moje własne problemy, jak je rozwiązać, jak w tym wszystkim się odnaleźć i nie zwariować..., nie tak dawno odeszłam z pracy etatowej, właśnie z tych powodów, dziś prowadząc własną działalność, robiąc to co lubię, myślałam, miałam nadzieję, że będzie inaczej, że moje inne spojrzenie na życie, że ta moja "cholerna" (przepraszam za słowo...) idealistyczna postawa życiowa się sprawdzi...znowu się zawiodłam...właśnie, zawiodłam...ale się nie poddaję, idę do przodu, walczę ze swoimi smutkami, spostrzeżeniami, robię dalej to co lubię, przechodzę swoją własną terapię, tu na tym blogu, bo...piszę, a ponoć pisanie to jest właśnie forma terapii, oczyszczenia, ja próbuję robić to w sposób pozytywny i wszystkim, którzy mi w tym w jakikolwiek sposób towarzyszą serdecznie dziękuję:)))
A ludziom dalej wierzę...mimo, że zawiedli mnie po raz kolejny...:((( i wierzyć będę zawsze, bo wiem, że jest całe mnóstwo takich którym wierzyć można.
A Wy jak Moi Drodzy radzicie sobie z jesiennymi smutkami, ze smutkami dnia codziennego...?
Jestem bardzo ciekawa Waszych sposobów...
Tak więc po raz kolejny sprawdza się powiedzenie: nigdy nie mów nigdy...!!!
Ach...na jesienne smuteczki i nie tylko, dobry jest dziecięcy uśmiech, beztroska na twarzy, niczym nie zachwiana jeszcze szczerość i wiara w ludzi...odpowiedni ubiór i jesienne smuteczki, choć na chwilę zanikają...
Nawet słoneczko wyszło dziś, choć niezapowiedziane, to też powód do radości...
Zawsze, jak patrzę na dzieci, takie malutkie, w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, to mam wrażenie, że ich świat jest inny, radosny, pełen uśmiechu, spontanicznej zabawy...z czasem to wszystko niestety zaczyna zanikać, późniejsze coraz większe obowiązki, "wyścig" nie wiem za czym i po co, wieczne, nakazy, zakazy, porównywanie i ocenianie, powodują że to wszystko zanika i cudownie jest jak w domu jest jeszcze taka szczera niczym nie skrzywiona twarzyczka, która pozwala przypomnieć sobie, że może być inaczej...że może być radośnie:)))
Na koniec tego znowu długiego posta ( uwierzcie, że staram się aby takie nie były, ale chyba nie potrafię...), mała dygresja...na początku, zanim zaczęłam pisać tego bloga, obiecałam sobie, że będzie to miejsce, gdzie będę pisać tylko o tym co dobre, co piękne, o tym co nas raduje, daje pozytywne emocje...i tak też jest ( taką mam nadzieję), niemniej jednak ja, tak jak wszyscy, mam lepsze i gorsze chwile, często w moim życiu powstają pytania, na które być może nigdy nie otrzymam odpowiedzi...
W życiu realnym (inaczej niż w tym blogowym, gdzie wydaje się że wszytko jest piękne, że wszyscy jesteśmy dla siebie mili i wspieramy się wzajemnie i to dla mnie jest często taką osobista terapią...), jest często odwrotnie...
Ludzie są sobie wrogami...liczy się tylko ta "wstrętna" kasa, prestiż, to, że jeden potrafi być cwańszy od drugiego, jeden drugiemu jest wrogiem, czemu? pytam...każdy myśli że inny ma lepiej, tylko "my" mamy ciężko, gonimy, pędzimy, jesteśmy zmęczeni, jak pogodzić pracę, dom, dzieci, rodziców...wszystkie ich problemy, moje własne problemy, jak je rozwiązać, jak w tym wszystkim się odnaleźć i nie zwariować..., nie tak dawno odeszłam z pracy etatowej, właśnie z tych powodów, dziś prowadząc własną działalność, robiąc to co lubię, myślałam, miałam nadzieję, że będzie inaczej, że moje inne spojrzenie na życie, że ta moja "cholerna" (przepraszam za słowo...) idealistyczna postawa życiowa się sprawdzi...znowu się zawiodłam...właśnie, zawiodłam...ale się nie poddaję, idę do przodu, walczę ze swoimi smutkami, spostrzeżeniami, robię dalej to co lubię, przechodzę swoją własną terapię, tu na tym blogu, bo...piszę, a ponoć pisanie to jest właśnie forma terapii, oczyszczenia, ja próbuję robić to w sposób pozytywny i wszystkim, którzy mi w tym w jakikolwiek sposób towarzyszą serdecznie dziękuję:)))
A ludziom dalej wierzę...mimo, że zawiedli mnie po raz kolejny...:((( i wierzyć będę zawsze, bo wiem, że jest całe mnóstwo takich którym wierzyć można.
A Wy jak Moi Drodzy radzicie sobie z jesiennymi smutkami, ze smutkami dnia codziennego...?
Jestem bardzo ciekawa Waszych sposobów...